niedziela, 20 grudnia 2009

Mrożące krew w żyłach dylematy

Za oknem mróz taki, że najlepiej zaszyć się w cieplutkiej pościeli i nigdzie nie wychodzić. Niestety często jest to niemożliwe. Gdy nie posiada się prywatnego środka lokomocji w postaci samochodu, a bardziej dokładnie: prawa do jego samodzielnego używania, a na dodatek prywatny charytatywnie działający kierowca nie może  nas wspomóc podwózką, jest się skazanym na komunikację publiczną, która, gdy pojawia się śnieg, a termometr pokazuje ujemną temperaturę, jak na złość, zaczyna jeździć o wiele żadziej i wiele minut trzeba spędzić w oczekiwaniu na nią, wtedy pojawia się dylemat w co się ubrać: założyć coś w czym wygląda się w miarę dobrze, ale niestety nie jest najcieplejszym wariantem, czy wyciągnąć z szafy gruby kożuch, nietwarzową czapę, najcieplejszy szalik i ubranym niczym na podbój Grenlandii wyjść na zewnątrz? Zdecydowanie wygrywa wtedy u mnie wersja, w której wyglądam jak niedźwiedź polarny:) Niestety nie potrafię od kilku lat znaleźć w sklepach płaszcza, który by mnie zachwycił i był na mroźną zimę odpowiedni.


Powyżej wersja zimowa samochodowa, albo na trochę cieplejsze dni. Płaszczyk kupiłam w Londynie, gdzie próbowałam znaleźć ciepłe okrycie  - niestety nie udało się to w 100%. Płaszcz całkiem ciepły, ale nie wytrzymuje ponad 10 stopniowego mrozu. Gdy zobaczyłam go na wieszaku, zwróciłam uwagę jedynie na krój. Próbowałam znaleźć taki, ale w innym kolorze, bo ten róż całkowicie dyskwalifikował go w moim przekonaniu. Jednak po namowach przymierzyłam płaszczyk i się zakochałam:)